Ścieżka przyrodniczo- dydaktyczna Góra Gniazdo

Ścieżka przyrodniczo – dydaktyczna Góra Gniazdo

Ścieżka przyrodniczo – dydaktyczna „Góra Gniazdo” została utworzona w 2003 roku, biegnie przez lasy porastające „Górę Gniazdo”, ma długość ok. 4,5 km a czas jej przejścia wynosi ok. 2,5 godziny.

Ścieżka pozwala na zapoznanie się z interesującymi zbiorowiskami leśnymi, funkcjonowaniem lasu, jako miejsca życia licznych gatunków roślin i zwierząt, jego roli w przyrodzie oraz podstawowych zasadach zagospodarowania lasu przez leśników, a także niezwykle interesujących procesach biologicznych zachodzących w ekosystemie leśnym.

Trasa składa się z 8 przystanków wyposażonych w tablice poglądowe:

  • Przystanek I – Ochrona fauny. Woda i jej rola w lesie
  • Przystanek II – Białe Skały
  • Przystanek III – Panorama Karkonoszy ze Śnieżką
  • Przystanek IV – Panorama Gór Kaczawskich. Ochrona lasu przed owadami
  • Przystanek V – Budowa warstwowa drzewostanu. Naturalne powstawanie i odnawianie lasu
  • Przystanek VI – Ochrona lasu przed pożarem
  • Przystanek VII – Pomnik Przyrody „Porowaki”
  • Przystanek VIII – Rezerwat przyrody „Góra Zamkowa”.

Wędrując przez kolejne przystanki ścieżki napotkamy nie tylko piękne panoramy gór, ale i malownicze pejzaże okolicznych pól i lasów. Poznajemy i pogłębiamy wiedzę o roślinach i zwierzętach występujących na tym terenie.

Na trasie spotykamy ciekawe formy przyrody nieożywionej, jakimi są np.: Białe Skały, porwaki piaskowcowe czy lawy pukliste. Przechodzimy również obok wielu zabytków architektury, jak: Zamek Wleń, Pałac Lenno, kościół pw. świętej Jadwigi Śląskiej.

Wleń Ścieżka św Jadwigi

Ścieżka dydaktyczna św. Jadwigi Śląskiej we Wleniu

Z Wlenia na Górę Zamkową i z powrotem do Wlenia. Trasa liczy ok. 2 km. Powstała w październiku 2006 roku. Oznaczona jest tradycyjnym znakiem ścieżki dydaktycznej oraz 6 piaskowcowymi kamieniami ułożonymi wzdłuż drogi. Na owych kamieniach znajdują się tablice przypominające o żywocie świętej Jadwigi.

 

Ścieżka dydaktyczna powstała z inicjatywy grona pedagogicznego Zespołu Szkół im. św. Jadwigi Śląskiej we Wleniu. Jej otwarcie nastąpiło 1-go października 2006 roku. Trasa oznaczona jest tradycyjnym znakiem ścieżki dydaktycznej ścieżka świętej Jadwigi Śląskiej oraz 6 piaskowcowymi kamieniami ułożonymi wzdłuż drogi. Na owych kamieniach znajdują się tablice przypominające o żywocie świętej Jadwigi.

Ścieżka liczy ok. 2 km. Zaczyna się przy wleńskiej szkole. Tu znajduje się tablica informacyjna i pierwszy z kamieni.

Drugi kamień znajduje się zna terenie kościoła p.w. św. Mikołaja.

Trzeci zaledwie kilkanaście metrów dalej na skrzyżowaniu ul. Dworcowej i Lipowej we Wleniu.

Do czwartego kamienia wiedzie stroma droga przez las na Górze Zamkowej. Po ok. kilometrze docieramy do kościoła p.w. św. Jadwigi Śląskiej. Kamień znajduje się przy bramie wejściowej.

Piąty kamień znajduje się przy drodze z Łupek (Wleńskiego Gródka) do Wlenia tuż przy cmentarzu komunalnym.

Szósty ostatni kamień został ustawiony we Wleniu na skrzyżowaniu ulic Jana Kazimierza- Pocztowej- Jana Pawła II- Stachowicza. Tu na środku skrzyżowania rośnie okazały dąb, zwany Dębem Pokoju a u jego podnóża znajduje się właśnie ostatni kamień na ścieżce.

Ostrzyca Proboszczowicka 3

„Dzwonkowa Droga” – szlak trędowatych

Z Sokołowca przez Bełczynę przez lasy, góry i potoki wiedzie droga do dziś oznaczana na mapach jako „Droga dzwonkowa” bądź „Dzwonkowa ścieżka” (z niemieckiego Klingelstraße).

 

Obowiązek dzwonienia poza leprozorium i w marszu, w wiekach średnich, mieli trędowaci. W ten sposób mieli obowiązek informować postronnych, aby zeszli, ustąpili z drogi w obawie przed zakażeniem trądem (śmiertelną, nieuleczalną chorobą). Stąd nazwa: „Droga dzwonkowa”, jak się okazuje jedna z wielu w regionie. To był szlak dla trędowatych, po którym wolno było im wędrować a i to z dzwonkiem bądź kołatką.

Z Sokołowca przez Bełczynę przez lasy, góry i potoki wiedzie droga do dziś oznaczana na mapach jako „Droga dzwonkowa” bądź „Dzwonkowa ścieżka” (z niemieckiego Klingelstraße). Obowiązek dzwonienia poza leprozarium i w marszu, w wiekach średnich, mieli trędowaci. W ten sposób mieli obowiązek informować postronnych, aby zeszli, ustąpili z drogi w obawie przed zakażeniem trądem (śmiertelną, nieuleczalną chorobą). Stąd nazwa: „Droga dzwonkowa”, jak się okazuje jedna z wielu w regionie. To był szlak dla trędowatych, po którym wolno było im wędrować a i to z dzwonkiem bądź kołatką.

Niektóre przewodniki piszą błędnie o zadżumionych a to nie to samo. Trąd i wszelkie choroby w średniowieczu, był karą za grzechy i za to należała się pokuta oraz wykluczenie społeczne.

Historia opisuje jak przyjmowano do leprozorium ludzi bogatych i szlachetnie urodzonych. Odbywało się to w klasztorach z nabożeństwem pożegnalnym dla świata, witającym poświęconych bogu. Trędowaty otrzymywał do swej dyspozycji celę klasztorną z posłaniem, przyodziewkiem i niezbędnymi sprzętami. Wiązało się to oczywista, z odpisami majątku na rzecz klasztoru.

Inaczej było z biedakami z pospólstwa, ci wypędzani byli przez rodzinę i sąsiadów ze wsi lub miasta. Szukali schronienia a przygarniały ich siostry zakonne do swych folwarków, gdzie mieszkali w budynkach gospodarczych na słomie czy sianie a w zimie mieszkali razem z bydłem, bo było cieplej.

Najprawdopodobniej przytułek dla trędowatych prowadziły zakonnice z klasztoru sióstr Benedyktynek w Lubomierzu. Pokutą dla trędowatych była ciężka praca w folwarku za miskę strawy w izolacji od świata oraz na co dzień modły za grzechy. W niedzielę siostry wędrowały z trędowatymi początkowo do kościoła w Sokołowcu, później do krzyża przy cmentarzu, przy polnej drodze Proboszczów – Sokołowiec i tam odbywała się wydzielona msza dla trędowatych. Przybywali na nią również inni trędowaci z całej okolicy.

Zmianę lokalizacji mszy wymusili mieszkańcy Sokołowca w obawie o swoje zdrowie. Nie chcieli trędowatych we wsi, w kościele ani na cmentarzu. Ilu trędowatych wróciło na niedzielny obiad w folwarku i co działo się z tymi, którzy nie doszli, lepiej nie wiedzieć. Nie przypadkowo w Sokołowcu powstał cmentarz w oddaleniu od wsi, zapewne był on przeznaczony dla trędowatych. Tam chowano zmarłych nawet z Lwówka, bo tak wytyczone są drogi dzwonkowe na mapach.

Kilkukilometrowa polna i leśna droga jest trudna do przebycia, często przecinają ją potoki, które trzeba przeskakiwać, w wielu miejscach zalegają kilkumetrowe kałuże i niemal na całej długości jest rozmoczona – miejscami potok płynie drogą. Tu bez kaloszy ani rusz. Ale te niedogodności rekompensują wytrwałym wędrowcom piękne widoki Gór Kaczawskich, urocze i niedostępne zakamarki przyrody i przebogata historia regionu.

autor: śp. Roman Wysocki „Czarny Roman”

 

Szwajcaria Lwówecka

Żółty Szlak z Niwnic do Świerzawy

Żółty szlak to doskonała propozycja dla tych, którzy chcą spędzić aktywnie czas na łonie natury, jednocześnie mając możliwość odkrycia historycznych i kulturowych skarbów Dolnego Śląska. Trasa nie jest szczególnie trudna technicznie, ale zawiera odcinki z większymi przewyższeniami, które wymagają nieco większego wysiłku.

 

 

Wiedzie on od kopalni anhydrytu Nowy Ląd w Niwnicach, przez Lwówek Śląski, Szwajcarię Lwówecką i Dębowy Gaj. Później pomiędzy wzgórzami Włócznik (386 m. n.p.m.) a Łopata (366 m. n.p.m.) na którym znajduje się stanowisko archeologiczne „Babi Gródek” wkracza na tereny Gminy Wleń.

Z pomiędzy wzgórz wchodzi do Marczowa tuż przy kościele p.w. Św. Katarzyny skąd przecinając asfalt i nurt potoku Ośnej wspina się na Baranią Górę (309 m. n.p.m.), tam wiedzie drogą pośród pól i lasów, którą schodzi do wsi Łupki. Po prawej omijając Szkolne Schronisko Młodzieżowe, by przez kamienny mostek przekroczyć potok Jamna i wyjść na szosę z której po kilkudziesięciu metrach znowu wspina się polną drogą tym razem na Górę Zamkową (360 m. n.p.m.), gdzie łączy się z zielonym Szlakiem Zamków Piastowskich.

Dalej razem przechodząc przez Rezerwat Przyrody pomiędzy pałacem Lenno, kościołem p.w. Św. Jadwigi a ruinami średniowiecznego zamku wiodą stromo opadającą ścieżką częściowo pokrytą starymi kamiennymi schodami, przechodząc obok krzyża pokutnego w kierunku Wlenia. Do miasta wkraczają na osiedlu zachodnim, dalej prowadzą przez most nad torami mijając po prawej tunel (320 m.) a po lewej dworzec kolejowy i autobusowy.

Następnie przy kościele p.w. Św. Mikołaja szlaki wchodzą na rynek miasta. Tu łączą się ze szlakiem czarnym, po czym wspólnie kierując się na południowy- wschód, ulicą Kościuszki, wśród starych kamieniczek docierają do mostu nad Bobrem. Zielony szlak idzie prosto a żółty i czarny skręcają w prawo by zaraz za przystankiem przeciąć jezdnię i skręcić w lewo na dawny Gościradz, (obecnie jest to część Wlenia). Przechodzą tuż przy Pałacu „Książęcym”, by po kilkudziesięciu metrach rozdzielić się.

Teraz szlak żółty już samotnie biegnie stromą asfaltową drogą, mijając punkt widokowy na miasto Wleń i wzgórze zamkowe (nadajnik RTV SAT, stacja PIOS) do wsi Tarczyn. Tu na szczycie możemy odsapnąć podziwiając panoramę Karkonoszy. Dalej leśnym duktem przez Tarczynkę (422 m. n.p.m.) by po chwili opuścić teren Gminy Wleń.

Kieruje się na płd.- wsch. Przechodząc przez Przełęcz Rząśnicką i Okole (721 m. n.p.m.) będące najwyższym szczytem Gór Kaczawskich, dalej przez Lubiechową dociera do Świerzawy, tu na rynku kończy swój bieg.

Pomnik Gołębiarki na rynku miejskim we Wleniu

Legenda o Gołębiach

Po wyjątkowo suchej wiośnie 1335 roku, lato przyniosło deszcze. Opady były długotrwałe i bardzo intensywne. Ziemia nie nadążała wchłaniać takiej ilości wody. Na polach i łąkach rosły kałuże. Leniwe strumyki szybko zamieniły się w bystre potoki, a Bóbr w rwącą rzekę, która nie znajdowała już miejsca w korycie i wkrótce wystąpiła z brzegów. Powódź to nie pierwszyzna dla mieszkańców Wlenia, jednak takiego potopu nie pamiętają najstarsi z nich. Całe miasto stało w wodzie która wartko przybierała. Ludzie co żyw uchodzili ze swych gospodarstw. Schronieniem dla nich były zamkowe mury.

 

 

Po kilku dniach, gdy woda zaczęła opadać ci co uciekli powracali do tego co z miasta pozostało. Większość domostw zabrała fala a obejścia pokrył muł. Pod wodą zginęło wielu mieszczan, utonął też prawie cały inwentarz. Tych co ocaleli czekały chude lata i ciężka praca.

Jeszcze popowodziowy fetor unosił się w powietrzu, gdy niebo przysłoniła wielka czarna chmura. Nie była to jednak zapowiedź kolejnej ulewy. To brzęczenie zapowiadało coś o wiele groźniejszego! Nad dolinę dotarła szarańcza! W mgnieniu oka z drzew znikały liście i owoce a z pól trawy i resztki zbóż. Mieszkańcy ruszyli z odsieczą. Tak jak robili to ich przodkowie, jedni zakładali szmaty na kije i odpędzali owady, inni wraz z kapłanem modlili się. Owe zabiegi były o tyle skuteczne, że i tak po kilku chwilach szarańcza wędrowała dalej w poszukiwaniu jedzenia zostawiając za sobą obraz zniszczenia i rozpaczy. Ludzie jeszcze długo pozostawali na polach. Przez łzy w oczach patrzyli na ogołoconą ziemie.

„… dlaczego pokarałeś nas Boże?!” – krzyczeli.

„Jeszcze ziemia po powodzi nie wyschła a Ty kolejną plagę na nas zsyłasz?! Czas zbiorów nadchodzi a pola puste! Bydło co z wielkiej wody ocalało teraz z głodu zdycha. Co mamy jeść?! Jak przeżyć?!” – lamentowali.

W poszukiwaniu winnych i z prośbą o ratunek udali się do Księcia na zamek. Ten jednak niewiele potrafił pomóc. Rezerwy zapasów był już mocno nadszarpnięte a skarbiec po powodzi prawie pusty. Nie mógł Książę poratować poddanych, nie mógł ich też zostawić na pewną śmierć. W poszukiwaniu ratunku udał się do mędrca co na białych skałach mieszkał. Ten po dłuższym zastanowieniu przemówił:

„…Niech młode panny, w ciszy i spokoju ziarno na rynku rozsypują. Niech ptaki jakie przylecą do syta nakarmione zostaną. A baczenie niech dadzą na gołębie. Ptaki to bowiem mądre, towarzyskie, proste w hodowli i chętne do rozmnażania a ich mięso smaczne i pożywne. Po dniach paru całe gromady ptactwa zachęcone dokarmianiem do miasta dotrzeć powinny. Niech je uczciwie dokarmiają a przez rok kolejny pomogą im przetrwać.„

Jak mędrzec poradziła tak lud uczynił. A przepowiednia szybko prawdą się stała. Gołębie uratowały księstwo przed głodem. Rok mieszkańcy przeżyli, kolejne plony już zebrali, spichlerze napełnili, jednak dokarmiania gołębi nie zaprzestali. Hodowla tych towarzyskich ptaków, którym tyle zawdzięczali stała się ich pasją. Po latach nawet targi zaczęli organizować na które to przyjeżdżali kupcy z odległych krajów, by tajniki hodowli poznać.

* * *

W 1914 roku mieszczanie upamiętnić chcieli 700- setną rocznicę powstania miasta i pomnik z tej okazji ufundowali. Nie zapomnieli przy tym iż ich przodkowie dzięki gołębiom rok tragiczny przeżyli i zwieńczeniem postumentu fontanny, dziewczyna karmiąca gołębie się stała. Pomnik po dziś dzień przed ratuszem stoi przypominając historii karty.

Pomnik Gołębiarki na rynku miejskim we Wleniu

Legenda o żmiju

W krainie nad Bobrem życie spokojnie i dostatnie upływało a mieszkańcy czasem tylko narzekali na grasujące w okolicach zamku, do smoków podobne, ni to węże, ni jaszczury, które ludziom płatały figle przeróżne; a to mleko z wiader wylały, a to kurze jaja podkradały, a narzędzia potrzebne w obejściu chowały, lecz największym utrapieniem było zboża przez nich wynoszenie. Jak się, na jakiego gospodarza uwzięły to przez noc i worek żyta wynieść potrafiły. Chłopi często uskarżali się na te stwory, ale w tym przypadku, Książę na lamenty swych podwładnych był głuchy.

 

 

Pewnego razu, całkiem przypadkiem, rycerz z zamku w dalekie strony ruszający, na tyłach warowni jamę niewielką zobaczył a z niej wypełzającego żmija dziwnego. Zaczaił się, by przyłapać gada. Po chwili żmij powrócił, w pysku skorupkę jajka trzymał a w niej żyto przednie. Rycerz pochwycił miecza i zastawił nim wejście do jamy.

A co ty tu wyrabiasz, nikczemniku?! – powiedział rycerz do potwora – Zboże chłopom kradniesz, zabawy i lekkiego chleba ci się zachciało?

O nie mój Panie! – odparł wystraszony żmij – Ja ciężko pracuję, znoszę przednie zboże do zamku i w podziemiach na złoto je ugniatam.

– Na złoto powiadasz?

– A tak na złoto, dla naszego Króla. Jak mnie puścisz to cię złotym kruszcem obdaruję – odparł żmij.

Zdziwiony rycerz puścił gada. Po chwilach paru gad powrócił i na powierzchnię bryłkę złota wyciągnął.

– Przyjmij Panie w podzięce to złoto, lecz przysięgnij wpierw, iż tajemnicy dochowasz i nikomu o naszym spotkaniu nie powiesz?!

– Przysięgam – odparł rycerz i zabrawszy podarunek szybko się oddalił.

A gdy do kraju swego dotarł, licząc na zaszczyty, wprzódy do Króla swego ruszył, by o żmiju i złocie pod wleńskim grodem opowiedzieć. Król Wielki długo nie myśląc wojska kazał zebrać i na Wleń wyruszyć. Tajemnicze gady do królestwa swego przywieźć.

Tak to po tygodniach paru pod Górą Zamkową setki rycerzy stanęły. Oblężenie grodu trwało dni i nocy wiele, bo zamkowi ostro się bronili. Jednak wojowie z obcego kraju, warownię w końcu zdobyli. Odnaleźli też jamę ową, co to w niej żmije zboże ugniatały. Gady pochwycili i w klatkach pozamykali. Po czym, by wieść o złotym spichlerzu i dziwnych żmijach tajemnicą pozostała, na rozkaz wodza, zamek wysadzono.

I tak odjechali wojowie, królowi swemu zawieźć zdobycze. A na pamiątkę tej bitwy, na tarczach i masztach swych łodzi postać żmija wielkiego przedstawiają.

A w krainie nad Bobrem smutek zapanował. W obronie grodu wielu dzielnych mężów zginęło, wiele wsi i miasteczek przy tym splądrowano, zamek zburzono a żmije porwano.

* * *

Tak to przez stulecia warownia w ruinie pozostawała, aż dopiero na przełomie wieków ostatnich z grodu Kraka badacza wielkiego sprowadzono, by spichlerz odnalazł. Prace z zapałem prowadzone szybko efekt przyniosły i wejście odkryły, jednak dalsza droga skałami wielkimi zagrodzona nie pozwoliła poszukiwań kontynuować. Kilka lat później od zachodniej strony próbowano drogę wyznaczyć i mury w tym celu rozebrano, jednak lita skała podziemia osłania. Tak więc wieść o jaskini w podziemiach choć już nie jest tajemnicą, to sam spichlerz nadal na odkrycie czeka.

Legenda o Konradzie

Wielu władców miał zamek nad Wleniem, jednak do dziś dnia mieszkańcy najbardziej zapamiętali Konradza von Zedlitza. Gdy w późnym średniowieczu nabył Lenno, strach zapanował w okolicy. I nie mylili się ci co złowieszczo przepowiadali krainie nad Bobrem.

 

 

Konrad chcąc szybko zdobyć majątek, odstępuje od rycerskich ideałów, wykorzystując swoje wojskowe umiejętności na drodze wymuszeń, rozbojów, kradzieży, a nierzadko również mordów. W krótkim czasie wprowadza w życie wiele przepisów podnoszących podatki do horrendalnych sum, wymusza na rzemieślnikach wykonywanie na rzecz zamku rozmaitych prac, nie płacąc im za nie, miejscowych kupców nakłania by dostarczali do grodu sukna i jadło za darmo a nieposłusznych, więzi w zamkowych lochach. Tak to w krótkim czasie w oczy mieszkańców ziem von Zedlitza zajrzał strach i ubóstwo. Raubritter postanawia również sprzymierzyć się z „rycerzami” z okolicznych zamków, by wspólnie napadać i grabić pobliskie wsie i miasteczka, niejednokrotnie zabijając ich mieszkańców, broniących swego dobytku. Rabusie zastawiają także swe sidła na szlakach, by pozbawiać majątku przejeżdżających handlarzy, następnie zagrabione towary odsprzedają nierzadko ich pierwotnym właścicielom za pokaźne kwoty.

Wieści o śląskich rozbójnikach szybko rozniosły się po Europie, co spowodowało iż karawany kupieckie wolały omijać te tereny. Prośby do Króla Polski pozostawały bez echa, poza wielokrotnymi upomnieniami i groźbami słanymi raubritterom, władca nie czynił nic. Niezadowolenie mieszkańców sięgnęło zenitu. Prości ludzie na co dzień ogarnięci strachem, postanowili za wszelką cenę się bronić.

Po powrocie z kolejnej krwawej wyprawy, von Zedlitz wraz ze swymi wojami zawitał nad Bóbr, by osobiście zebrać podatki i jak zwykle przy okazji się zabawić. Jego wojowie szybko rozpierzchli się po bocznych uliczkach w poszukiwaniu łatwego łupu i młodych niewiast. Konrad na rynku pozostał sam, siedząc na swym wielkim czarnym rumaku spoglądał to na Górę Zamkową, to na otaczających go ludzi, był coraz bardziej niespokojny, jakby coś przeczuwał. Ku jego zdziwieniu mieszkańcy już się go nie bali, nie uciekali w popłochu, nie biadolili, by dodać sobie pewności i pokazać kto tu jest panem dobył miecza. W tym samym momencie został, przez otaczający go tłum, zrzucony z konia, przygnieciony do ziemi a ostrze jego miecza utkwiło mu w piersi. Jeszcze żył. Zgraja ludzi rozstąpiła się nie dowierzając swoim czynom. Rycerz zaprawiony w bojach, wielokrotnie wychodził z podobnych opresji, jednak nie spodziewał się takiego zdecydowania ze strony swoich poddanych. Próbował wołać kompanów na pomoc, lecz wtem ktoś wyjął z jego piersi zakrwawiony miecz i jednym uderzeniem obciął głowę swego oprawcy.

Nie mógł się Konrad pogodzić z taką śmiercią. Przyszła zbyt szybko i niespodziewanie. Dokonał żywota na swojej ziemi zgładzony przez poddanych. Początkowo był wściekły, jednak szybko zrozumiał jak wiele złego wyrządził ludziom. Zatęsknił za swoim życiem, chciał odpokutować winy, naprawić wszystkie krzywdy, dlatego jego dusza pozostała na ziemskim padole.

Tak to od stuleci, każdego dnia, postawny rycerz w lśniącej zbroi, trzymający pod pachą swoją głowę, na wielkim czarnym rumaku, przemierza okoliczne szlaki rozmyślając o krzywdach jakich dokonał. Najczęściej pędzącego rumaka z dosiadającym go upiornym rycerzem można dostrzec w okolicy zamku, ale niejednokrotnie był widywany to na dawnych szlakach handlowych a to u wrót kościoła gdzie klęcząc modlił się o przebaczenie.

* * *

Szanowny turysto, będąc we wleńskim zakątku, pamiętaj, by zważać na pędzące rumaki.

Anioł Uwięzionych

W średniowieczu więzienia były miejscem niewymownej nędzy, pełnym mąk i katusz. Ponieważ księżna Jadwiga nie mogła osobiście udać się do uwięzionych, posyłała im jedzenie, ubranie i światło, a często wybawiała ich od twardych kajdan, padając w tej intencji przed swym małżonkiem na kolana.

 

Jadwidze udało się nawet uzyskać książęce pełnomocnictwo, aby wypuszczać skruszonych więźniów na wolność. Pewnego razu zlitowała się nad dwoma przestępcami skazanymi na szubienicę, którzy właśnie z powodu kradzieży i rozbojów na drogach zostali powieszeni. Dzięki jej modlitwie udało się przywrócić ich do życia. Złożyli oni także obietnicę mocnego postanowienia poprawy. Książę Henryk był tak wstrząśnięty tymi zjawiskami, że rozkazał, aby publiczne więzienia, obok których w przyszłości będzie przechodzić Jadwiga, zawsze otwierać i na jej życzenie zdejmować więźniom kajdany.

 

Tekst pochodzi z „Heimatbuch des Kreises Löwenberg i. Schles.” wydanego przez emerytowanego nauczyciela z Gryfowa Śląskiego A. Groß’a w 1925 r. nakładem Kreisausschuß des Kreises Löwenberg oraz mirskiego wydawnictwa Iserverlag Friedeberg am Queis. Str. 322-323. Źródło: greiffenberger.pl

Łupki Wleń kościół św Jadwigi

Kamień Spoczynku

Na Ścieżce Jadwigi, która prowadzi wzdłuż zbocza Wzgórza Zamkowego w dół do Wlenia, leży kamienna płyta. W języku ludowym nazywana jest Kamieniem Spoczynku (niem. Ruhestein).

 

Tutaj w cieniu bujnego liściastego lasu można spędzić wyborne chwile, a pamięć przywiedzie myśli o św. Jadwidze, która idąc do kościoła tutaj się zatrzymywała i często odpoczywała troszkę, gdy wchodziła z powrotem pod górę. Jeszcze dzisiaj można rozpoznać na tym kamieniu odcisk, który pozostawiła jej błogosławiąca dłoń.

 

Tekst pochodzi z „Heimatbuch des Kreises Löwenberg i. Schles.” wydanego przez emerytowanego nauczyciela z Gryfowa Śląskiego A. Groß’a w 1925 r. nakładem Kreisausschuß des Kreises Löwenberg oraz mirskiego wydawnictwa Iserverlag Friedeberg am Queis. Str. 324. Źródło kopii: greiffenberger.pl 

zamek Wleń katastrofa budowlana rewitalizacja

Zamek Lenno 2010

Pamiętam jakby to było wczoraj. Słoneczna niedziela 9 kwietnia 2006 roku. Ktoś na rynku we Wleniu nagle zawołał:

– Zamek runął!

Spojrzałem na Górę Zamkową. Nic się nie zmieniło. Uśmiechnąłem się pod nosem i wszedłem do sklepu. Tu trwała ostra dyskusja. Początkowo nie wiedziałem o czym ci ludzie rozmawiają. Jednak szybko wyjaśnili mi co się stało. Nie chciało mi się wierzyć. Przecież to niemożliwe, pomyślałem. Wsiadłem w samochód i pojechałem na wzgórze. To co ujrzałem zaparło mi dech w piersi. Obraz przerósł wszelkie wyobrażenia, jakie po drodze do siebie dopuszczałem.

Południowo- zachodnia ściana Wleńskiego Zamku runęła! Mur o długości kilkunastu metrów po prostu się przewrócił. Stos kamieni przykrył drogę. Pierwsze pytanie jakie się nasuwa w takiej chwili to czy pod tymi zwałami nie ma ludzi. Czy nikt nie przechodził tędy. Przecież jest tak ciepło i słonecznie. To jeden z pierwszych w tym roku tak pogodnych dni. Jednak ludzie, którzy byli na miejscu, którzy dotarli tu pierwsi twierdzili, iż na pewno nikogo nie było. Ktoś twierdził nawet, że widział jak ściana się wali. Od tak, sama z siebie – mówił starszy pan.

Smutny wróciłem do domu. Pomyślałem w duszy;- to już koniec- to koniec tego zamku, to koniec tej jakże pięknej karty w dziejach Śląska, to koniec z turystyką w gminie Wleń. Znając podejście urzędników do takich spraw, byłem wówczas pewien, iż teraz to dostęp do zamku zostanie zamknięty, zaczną się rozmowy, plany, przetargi, odwołania, kolejne plany i nowe uzgodnienia i tak dalej i tak dalej a natura szybko dokończy dzieła zniszczenia, szybko przykryje płaszczem ziemi resztki murów, które jeszcze pozostały. Zamknięcie dostępu do tej Perły, do miejsca tak chętnie odwiedzanego przez turystów to śmierć dla turystyki w całej okolicy. Te ruiny były tym co mieliśmy najcenniejszego. Teraz po latach beztroski, po kilku wiekach zaniedbań i nic nie robienia przyszedł czas na pokutę. Zabezpieczenie ruin, czy może odbudowa przynajmniej jakiejś części zamku, to stosy papierów, które będą teraz krążyć od Annasza do Kajfasza a ruch turystyczny w tym czasie zaniknie i za kilka lat już nawet przewodnicy nie będą pamiętać, że na Górze Zamkowej nad Wleniem stał kiedyś olbrzymi gród obronny strzegący granicy Polski z Czechami. Był on najstarszym murowanym zamkiem na ziemiach polskich. Domem Henryka Brodatego i jego żony księżnej Jadwigi, uznanej później za świętą – Patronkę Śląska. Siedzibą książąt i rycerzy, zacnych rodów i rabusiów. Umacniany i rozbudowywany wielokrotnie zmuszał do odwrotu wojska nieprzyjaciela. Był jedynym, który odparł wielomiesięczne oblężenie wojsk husyckich. Zdobyty, dopiero podczas wojny 30-letniej przez wojska cesarskie, został wysadzony „…by już nigdy nie był bastionem oporu”.

Od tamtej pory matka natura co jakiś czas przypominała o konieczności podjęcia działań i zabezpieczenia tego co po odejściu wojsk cesarskich zostało. Jednak ludzie nie słuchali. Przez wiele lat, kamienie z murów zamkowych służyły za tani, łatwy w pozyskaniu i bardzo dobry materiał budowlany. Każdy brał jak swoje, nikt nie zamierzał tu inwestować. Zmieniały się też czasy i coraz nowsza i skuteczniejsza broń nakazywała odejście od takich warowni. Nie spełniały one już swego zadania. Ruiny były już tylko atrakcją turystyczną. Jednak jaką atrakcją?! Co roku przyjeżdżały tu tysiące turystów w poszukiwaniu wrażeń. Jedni doceniali niesamowity widok jaki rozciągał się z wieży. Inni szukali rycerza bez głowy pędzącego na czarnym rumaku. Jeszcze inni chcieli stanąć w miejscu gdzie niegdyś przechadzali się wielcy tego świata. Teraz to wszystko zniknie z braku pieniędzy, chęci, z niezaradności, z powodu złych przepisów… Żal, po prostu żal.

Następnego dnia na miejscu katastrofy pojawili się robotnicy. Szybko wznieśli wysoki płot broniący dostępu do murów. Na bramie powiesili kłódkę. Wszędzie zawisły tablice: „UWAGA NIEBEZPIECZEŃSTWO – WSTĘP WZBRONIONY”.

Jakież było moje zdziwienie kiedy to w lipcu 2009 roku zobaczyłem jak pod zamek podjeżdża mała ładowarka. Przy ruinach stał już barak robotników i prowadzone były prace porządkowe. Coś się jednak dzieje? Super!

Faktycznie jak się dowiedziałem od robotników Gmina Wleń pozyskała z Ministerstwa Kultury i Dziedzictwa Narodowego dotacje na rewitalizację zamku. Projekt wieloetapowy przewidywał uporządkowanie zawaliska, odbudowę ściany, drenaż dziedzińca, stabilizację wieży jak również usunięcie samosiejek i zabezpieczenie pozostałych murów. Jak dobrze pójdzie za trzy, cztery lata Zamek Lenno znowu przywita turystów.

Wraz z pracami typowo budowlanymi prowadzone były prace archeologiczne. Ta katastrofa była wyjątkową okazją dla badaczy. Mogli oni teraz spenetrować całą sekwencję nawarstwień kulturowych. Z zawaliska wydobyto tysiące fragmentów glinianych naczyń, z których najstarsze sięgają X wieku.Znaleziono cenne z punktu widzenia historii kafle i elementy metalowe, wartościowy, wczesnonowożytny medalik okultystyczny z XVI-XVII wieku, czy fragment belki z muru kurtynowego. Te odkrycia dają pewność, iż w tym miejscu, już w X wieku stał gród obronny. Nie ma też wątpliwości, że pierwsze elementy murowane pochodzą z XII wieku. Wszystkie te cenne znaleziska będzie można wkrótce oglądać w mającym powstać, specjalnie w tym celu muzeum.

Prace budowlane nie szły tak jak by się spodziewano. Przyroda z wszystkich sił chciała zabrać resztki naszego dziedzictwa. Deszczowa jesień, wyjątkowo mroźna zima, wiosną znowu lało, upalne, aż do przesady lato. To wszystko miało wpływ na tępo prac. Dzisiaj możemy powiedzieć: Uff! Drugi etap prac dobiega końca. Ściana została odbudowana, zabezpieczono dziedziniec, dobiegają końca prace porządkowe. Wkrótce robotnicy opuszczą Górę Zamkową.

Warto przyjechać i zobaczyć na własne oczy efekt tych prac. Warto się również spieszyć, ponieważ wiosną znowu wejdą tu robotnicy i teren zostanie pewnie zamknięty.Planowane są dalsze prace, które mają przede wszystkim zabezpieczyć ruiny przed działaniem erozji. W pierwszej kolejności liftingowi zostanie poddana wieża. Teraz wszyscy mają wyjątkową okazję by podziwiać to urocze miejsce w promieniach jesiennego słońca. Zobaczyć ten stary -nowy zamek, pomiędzy kolejnymi etapami prac.

Gorąco zapraszam do Wlenia i na Górę Zamkową.